Są
wśród nas, to przeciętni i zwykli ludzie. Spotykamy ich w
tramwaju, w pracy, w supermarkecie. Czy są jednak tacy zwykli? Nie.
Są w pewnym sensie niezwykli, szczególnie pod względem tego, jak wyglądło bo ich dzieciństwo.
Jakie
jest więc to „normalne” dzieciństwo? Ja to widzę tak: jest
mama i tata, no i rzecz jasna jest dziecko. Rodzice są tym
fundamentem i oboje wychowują swoją pociechę. Są przy nim na
każdym etapie rozwoju (przynajmniej tego początkowego), słyszą
pierwsze słowo, widzą pierwsze kroki. Potem przychodzi czas na
bardziej zaawansowane rzeczy, typu: nauka ubierania, jedzenia,
wiązania sznurówek. Są pierwsze chwile w szkole, pierwsze pochwały
za niezwykle udany rysunek.
Ale i
tak najważniejsza jest obecność. Obecność w szarej codzienności.
Nie potrzeba słów. Obecność wystarczy.
Dzieci
Unii Europejskiej, inaczej Eurosieroty (jak ktoś je niewdzięcznie
nazwał) nie posiadają tego przywileju obecności czy to jednego,
czy obydwu rodziców. Eurosieroty zostają pod opieką w lepszym
przypadku – mamy (bądź taty) i wychowują się bez tej jednej,
niezbędnej obecności. W miejscu tej obecności, a raczej
nieobecności jest pustka.
ZOSIA
Jest
jedynaczką. Wysoka brunetka, zawsze uśmiechnięta i bardzo
pozytywnie nastawiona do świata. Studiuje farmację już trzeci rok.
Od zawsze chciała wykonywać właśnie taki zawód – stateczny,
dosyć schematyczny i nie wymagający większej kreatywności. W
dodatku nieźle płatny. Spotykamy się na kawie w jednej z
krakowskich kawiarni, ale ja czuję, że jej pozytywne nastawienie do
tej rozmowy przeminie:
- Zosia,
jak to jest być w połowie Eurosierotą? - pytam od razu i bez
ogródek, może jednak zbyt mocno, i za gwałtownie.
Zosi
po chwili znika uśmiech, z którym tak jej do twarzy i nagle
poważnieje:
- Wiesz,
tak naprawdę jestem nią od zawsze. Od zawsze i wciąż, i to nawet
nie w połowie, a w całości odpowiada.
Jak to
się stało, że nią została? Jej tata wyjeżdżał do Niemiec
odkąd pamięta. Regularnie aż do 2009 roku. Rodzice szybko jednak
stwierdzili, że zaprzestanie wyjazdów nie było dobrą decyzją i
od 2013 roku wyjeżdżać „za chlebem” zaczęła jej mama. Stąd
to podwójne „osierocenie”. Jak wpłynęło to na jej życie?
Odpowiedź może być jedna: negatywnie. Zosia jest bardzo wrażliwą
osobą. Najbardziej dotknęła mnie historia, którą opowiedziała
mi pod koniec naszej rozmowy:
- Nie
pamiętałam tego epizodu, opowiedziała mi go kiedyś mama. Miałam
może cztery lata. Tata, jak zwykle był za granicą. W tamtym
czasie często jeździłyśmy w odwiedziny do siostry mamy
mieszkającej w sąsiednim mieście. Ciocia miała trójkę dzieci,
więc obie uznały, że lepiej zrobi mi wychowywanie się w
gromadce, niż samej. Tamtego wieczoru dzieci układał do snu
wujek. Całował każde bez wyjątku, także mnie. Wszystkie
maluchy były już mocno śpiące. Kiedy przyszła moja kolej
odwróciłam się, złapałam go za wąsy (mój tata też miał
wąsy) i szepnęłam tylko: „tata”.
To nie
była jednorazowa sytuacja. Kiedy miała sześć lat, a taty znowu
nie było, w pewnym momencie z bardzo poważną miną usiadła na
krześle w kuchni i oznajmiła, żeby mama ma natychmiast zadzwonić
do taty, bo inaczej się rozpłacze:
- Pamiętam,
jakby to było wczoraj. Pamiętam przypływ nagłej tęsknoty za
tatą i to, że jego znów nie ma. To było takie nieoczekiwane, że
nie wiedziałam co zrobić. Na szczęście się wtedy nie
rozpłakałam, ale było blisko (śmiech). Miałam w tamtym czasie
też różne dziwne fobie, np. wieczorami wydawało mi się, że
przyjdą „kradzieje” i nas okradną, bo w domu nie ma nikogo,
kto mógłby nas obronić. Wtedy na wspomniane słowo mama
wybuchnęła śmiechem i do dziś jest to nasza rodzinna anegdota,
ale patrząc wstecz to był duży strach dla mnie, jako dziecka. -
wspomina.
Tata
Zosi wyjeżdżał wtedy na średnio 2-3 miesiące, by w domu być 3-4
tygodnie. Przyzwyczaiła się do tego, że jest tylko z mamą. Za
każdym razem niecierpliwie czekała na jego powrót, razem ze
wszystkimi swoimi lalkami Barbie. Zawsze dostawała takie od taty po
każdej jego dłuższej nieobecności. Ma je do dziś (sztuk
dwanaście). Są w stanie idealnym. To jakby mała pamiątka i symbol
tego jej niepełnego dzieciństwa.
- Bardzo
kocham mojego tatę i wiem, że on mnie też, ale nie mam i nie będę
mieć z nim tak dobrej relacji, jaką stworzyłam z mamą. Nie
zwierzam mu się, opowiadam raczej powierzchownie co u mnie i na tym
moja więź z nim się kończy. Kiedy moja mama zaczęła wyjeżdżać,
to było już dla mnie zbyt wiele. Do dziś jest. Najgorsze są
święta bez niej, szczególnie te Bożego Narodzenia. Wigilię już
od dziesięciu lat spędzamy we trójkę. Kiedy mama wyjeżdża,
jest nas już tylko dwoje. Spędzałaś kiedyś Wigilię we dwoje?
Przesrana sprawa (widzę zaszklone oczy, ale mimo wszystko uśmiecha
się). Nie przeżywam już tego Bożego Narodzenia tak, jakbym
chciała. Często mam żal, że rodzice nie chcieli na stałe
przenieść się do Niemiec. Wszystko byłoby prostsze, a przede
wszystkim miałabym zawsze tych moich staruszków przy sobie.
Jestem też czasem zła na ten nasz kraj. Na tę gównianą Polskę.
Na jej system i to, że wielu ludzi musi wyjeżdżać za granicę,
bo nie uda im się zarobić godnych pieniędzy tu, na miejscu. Jest
mi wstyd, że w taki sposób mówię o swojej ojczyźnie, ale tak
właśnie to widzę. Przy ostatnim wyjeździe rozmawiałam z mamą
przez telefon. Jechała w busie z dwudziestosiedmioletnią
dziewczyną, która zostawiła w domu dwuletnie dziecko. Wyjeżdżała
na pół roku do pizzerii, żeby zarobić na auto.
Mamy
Zosi nie ma w domu średnio osiem tygodni. Mimo, że ma dwadzieścia
jeden lat nadal czuje ogromną tęsknotę tak, jak wtedy, kiedy była
małą dziewczynką. Pogodziła się z takim stanem rzeczy, ale wciąż
nosi w sobie tę pustkę. Pustkę, którą zakrywa swoim pięknym i
szczerym uśmiechem.
MAGDA
Znamy
się od dziecka, chodziłyśmy do jednej podstawówki, gimnazjum, a
nawet liceum. Niewysoka, szczupła szatynka z potężnie brzmiącym,
niskim głosem, który zawsze idzie przed nią. Najpierw jest głos Magdy, potem widać samą Magdę. Zawsze miała wielu znajomych.
Jest typem człowieka, którego po prostu nie da się nie lubić, a
do tego posiada fenomenalne poczucie humoru. Magda także jest
jedynaczką. Jej mama wyjeżdżała regularnie za granicę od kiedy
ta skończyła pół roku:
- 750
zł pensji mojego taty nie wystarczało na utrzymanie trzyosobowej
rodziny. Mieszkaliśmy wtedy u dziadków, którzy pomimo swojego
podeszłego wieku wspaniale radzili sobie z opieką nad
sześciomiesięcznym maleństwem. Po czterech miesiącach, gdy mama
stanęła w drzwiach, tuliłam się do babci i nie chciałam iść
do ,,obcej pani”. Wtedy nie poznałam swojej mamy, która bardzo
przeżyła moją reakcję na nią. Nie chciała znów wyjeżdżać.
Sytuacja z pracą w naszym mieście nie poprawiała się i mama była
zmuszona zostawić nas po raz kolejny. Potem znowu i znowu… Na
stałe wróciła dopiero, gdy miałam siedem lat, ponieważ tato
zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka i przesiadywać u
kolegów, a babcia nie miała na niego wpływu, i nie potrafiła
przemówić mu do rozsądku.
Fajnie
było mieć mamę już na co dzień, ale z każdym ważnym pytaniem,
czy kłopotem i problemem Magda czekała na tatę, by to właśnie z
nim, a nie z mamą o tym porozmawiać:
- Nie
wstydziłam się mojej mamy. Bardzo cieszyłam się, że jest i
wiedziałam, że ona również umiałaby mi we wszystkim pomóc. Nie
umiałam jednak z nią wtedy rozmawiać. Wolałam przedyskutować
sprawy z tatą, bo wiedziałam, że on zna mnie lepiej i będzie w
stanie mi lepiej doradzić.
Po
czasie wszystko wróciło do normy. Magda przyzwyczaiła się, że
ma mamę już na wyłączność i, że w końcu są wszyscy w trójkę.
Ta chwila radości nie potrwała jednak zbyt długo. Zarobione
pieniądze postanowili przeznaczyć na wyrobienie kwalifikacji
zawodowego kierowcy przez tatę Magdy. Sytuacja się odwróciła i
teraz w domu brakowało ojca.
3
tygodnie w trasie, 4 dni w domu. I tak przez 15 lat:
- Bardzo
za nim tęskniłam. Wiedziałam, że mam mamę i dziadków obu
rodziców, ale wciąż odczuwałam ten brak. Brak obecności taty.
Pamiętam, jak zawsze czekałyśmy na niego z mamą wyglądając
przez okno, aż na podwórko przyjedzie jego biały samochód, ale
kiedy wchodził do domu, rozmowa ograniczała się do pytań: ,,Co
tam w szkole? Wszystko dobrze? No to fajnie”. Nie tylko mój
kontakt z tatą się zepsuł, ale także relacja pomiędzy nim, a
mamą. Oduczyli się ze sobą żyć. Sprzeczali się o drobnostki,
każde z nich wolało siedzieć w osobnym pokoju, bo przyzwyczaili
się do samotności. Babcia mówiła wtedy, że nie poznaje swojego
syna, który zawsze był tak wylewny i opowiadał wszystko z
najdrobniejszymi detalami, dzielił się emocjami i miał „serce
na dłoni”. Kiedy przychodził do moich dziadków, siadał przed
telewizorem, odpalał papierosa i po trzydziestu minutach mówił:
,,To ja idę, na razie”. Nie pamiętam kto i kiedy uderzył
pięścią w stół i powiedział dość, ale oboje postanowili w
końcu zadbać o swoją miłość i odbudowanie relacji. Tata nie
zrezygnował z jazdy w trasy, bo jest to praca, którą kocha, ale
teraz jest w domu od piątku do poniedziałku. Rodzice spędzają
razem każdą wolną chwilę, a ja już nie zamykam się w pokoju ze
słuchawkami. Staramy się celebrować każdy wspólny moment.
Siedzę z nimi i rozmawiamy, aż nie zaczynamy robić się senni.
Dziś Magda studiuje i jest zaręczona. Ślub planowany jest na 2020 rok.
Na szczęście nie musi martwić się o to, czy któregoś z rodziców
zabraknie na ceremonii.
MARTYNA
Ją
także poznałam jeszcze w dzieciństwie. Mieszkałyśmy na jednym
osiedlu, do dziś utrzymujemy kontakt. Wcześniejsze rozmówczynie to
brunetka i szatynka, więc przyszedł czas na blondynkę.
Postanowiłam zapytać Martynę o jej odczucia wobec pobytów taty za
granicą. Jej ojciec wyjeżdża regularnie, odkąd ta poszła do
pierwszej klasy:
- Dzisiaj
mija czternasty rok, kiedy mój tato pierwszy raz wyjechał do
Wielkiej Brytanii. Miałam wtedy siedem lat i od tego czasu widujemy
się z nim średnio trzy lub cztery razy w roku przez około dwa
tygodnie. Moment samego wyjazdu nie wywarł na mnie zbyt dużego
wrażenia. Być może dlatego, że nie byłam zbytnio świadoma
tego, że będę go widywać tak rzadko. Kiedy był jeszcze w
Polsce, jego głównym zajęciem była praca, a ja cały swój czas
spędzałam z mamą. Po wyjeździe taty było więc jakby normalnie.
Chociaż dzisiaj kontakt z tatą mam bardzo dobry i dogadujemy się
świetnie, te wszystkie lata niewątpliwie wpłynęły na mnie w
dużym stopniu i myślę, że będą wpływać jeszcze przez długi
czas.
Dwanaście
miesięcy, 365 dni, z czego przez niecałe dwa miesiące - 56 dni w
roku widzisz swojego ojca. To przykra statystyka.
- Niestety,
ale zdecydowanie więcej wspomnień mam z mamą, niż z tatą. Był
bardzo rzadko obecny w moim życiu codziennym. Strasznie mi tego
brakowało i nadal brakuje. Mama chodziła na moje przedstawienia
szkolne, wywiadówki. Każde swoje urodziny odkąd wyjechał też
spędzałam bez niego. Były tylko telefony z życzeniami i paczki z
prezentami wysyłane z Londynu. Pamiętam, że kiedyś akurat
obecność taty w domu skrzyżowała się z terminem wywiadówki, na
którą poszedł. Byłam bardzo dumna, że w końcu to nie mama
będzie słuchać wychwaleń wychowawczyni na mój temat (śmiech).
W końcu tak bardzo starałam się, by oboje byli ze mnie dumni.
Tym, że poszedł na jedną głupią wywiadówkę w podstawówce
cieszyłam się bardziej, niż jakimkolwiek prezentem od niego.
Nieobecność
ojca w życiu córki miała także głęboki wpływ na jej wczesne
relacje damsko-męskie:
- Jako
nastolatka bardzo lubiłam towarzystwo starszych mężczyzn.
Wszelkie rozmowy, czy komplementy z ich strony bardzo mnie cieszyły.
Dopiero dużo później, gdzieś w jakimś specjalistycznym artykule
psychologicznym wyczytałam, że może to wynikać właśnie z braku
taty podczas okresu dorastania. Nie mam do niego o to żalu,
przecież wiem, że robił to dla nas. Dla mnie, mojej starszej
siostry i mamy.
Faktycznie,
w tym okresie w rodzinie Martyny nie przelewało się. Mama nie mogła
znaleźć pracy, starsza siostra była w liceum i za niedługo miała
zdawać maturę. Nie było łatwo zostać w kraju i zarobić tyle,
ile w Londynie.
Kim Martyna jest dziś? Po maturze zaręczyła się z kolegą z klasy
równoległej i z tego, co widzę i mi wiadomo, są szczęśliwi.
Ślub w 2021, termin i sala już zarezerwowane. Zrobiło się
poważnie – no właśnie:
- Teraz
jako osoba, która wchodzi w dorosłe i odpowiedzialne życie czuję
dużą presję. I paradoksalnie sama ją sobie stwarzam. Chcę się
stać taką moją „mamą” , czyli osobą, która jest
samowystarczalna i da sobie radę ze wszystkim. Mimo tego, że wcale
nie muszę.
Ta
samowystarczalność już w niej została. Wiedziała, że w każdej
sytuacji musi liczyć na siebie.
TOMEK
Poznałam
go stosunkowo niedawno. Studiuje politologię, jest raczej skryty i
rzadko opowiada o sobie, ale równy z niego gość. Jego tato zaczął
wyjeżdżać, kiedy Tomek miał pięć lat:
- Ciężko
określić, czy mi go brakowało. Trochę tak, trochę nie. Co
niedzielę chodziliśmy do wujka, bo miał telefon stacjonarny i
mogliśmy wtedy rozmawiać z tatą. Potem już dzwonił do domu, z
taką samą częstotliwością. Każda nasza rozmowa była krótka,
trwała pięć, góra dziesięć minut, bo była nas trójka – ja,
mój brat i siostra. Każdy chciał chociaż chwilę porozmawiać,
powiedzieć co u niego, ale końcówka zawsze była taka sama –
płaczliwa i kończyła się pytaniem: „kiedy przyjedziesz do
domu?”
Kiedy
wracał co miesiąc, czasami raz na dwa miesiące, zawsze zabierał
ich gdzieś na zakupy, basen lub do babci na wieś. Zazwyczaj było
to podczas weekendu. Zawsze z torbą prezentów, jako wynagrodzenie
za nieobecność.
- Po
jakimś czasie moi rodzice się w końcu rozwiedli. Mama
stwierdziła, że bezsensowne jest życie z kimś, kogo nie ma. Żyli
w separacji mieszkając w jednym mieszkaniu: ja z tatą i bratem w
jednym pokoju, mama z siostrą w drugim. Tak było dopóki ojciec
nie kupił osobnego mieszkania.
Kiedy pytam, w jakim stopniu wpłynęło to na jego
dzieciństwo, Tomek jednoznacznie stwierdza, że bardzo. Kiedy jego
tata wyjechał na dłużej, mama zajmowała się nimi po najmniejszej
linii oporu. Dbała głównie o posiłki i to, by dzieci nie były
głodne, ale do szkoły, przedszkola, czy nawet po zakupy do sklepu
chodzili sami. Tomek wspomina, że często wychodziła gdzieś z
koleżankami i zawsze wracała z takich spotkań późno, zostawiając
dzieci same w domu. Z jakim skutkiem? Chłopak nie miał w mamie
autorytetu. Widząc, że może sobie pozwolić na więcej, wpadł w
złe towarzystwo. Nie uczył się, do tego już w wieku trzynastu lat
zaczął eksperymentować z papierosami, alkoholem i narkotykami:
- Kiedy
mama zauważyła, że coś jest nie tak dzwoniła do ojca, a on
dawał mi opierdziel przez telefon. Tyle. Nie przejmowałem się
zbytnio takimi rozmowami, bo w końcu co mógł mi zrobić? Nie było
go. Tak naprawdę zacząłem niszczyć sam siebie. Alkoholi i
narkotyki pozwalały mi uciec w chwile przyjemności, radości. Ale
to wszystko było takie fałszywe. I szczęście, i koledzy.
- Co z resztą rodzeństwa? Jak oni to przeżyli? - pytam.
- Mój
brat był zamknięty w sobie, siedział w domu, grał i się uczył. Bardzo
przeżywał to, że nie ma z nami ojca. A siostra? Siostra jakoś to
przeżyła po swojemu.
Z
wiekiem jego kłótnie z matką narastały. Do tego stopnia, że w
wieku szesnastu lat przeprowadził się do ojca, a raczej do jego
mieszkania. Był w nim sam, bo ten wciąż przebywał za granicą.
Rodzeństwo Tomka mieszkało nadal z mamą. Tak zostało, póki
chłopak nie wyprowadził się na studia. Teraz mieszka ze swoją
dziewczyną.
- Wcześniej
nie umiałem tego pojąć. Myślałem, że wyjazd taty doprowadził
do rozwodu, co pociągnęło resztę w dół. Teraz wiem, że ojciec
wyjechał dlatego, żebyśmy mieli lepiej. Żebyśmy mogli godnie
żyć i mieć co jeść. Byłem dzieckiem i nie rozumiałem tego,
stąd moje ucieczki w patologie. Teraz żyję w normalnych relacjach
z matką i ojcem. On jest ciągle za granicą i tam pozostanie,
dopóki się uczymy. Obiecał, że będzie tam pracował, byśmy
mogli skończyć studia i nie musieli tak, jak on zostawiać rodziny
i wyjeżdżać za przysłowiowym chlebem.
Tak po krótce wygląda życie dwudziestolatków,
którzy musieli zmierzyć się z brakiem chociaż jednego rodzica
podczas swojego dzieciństwa. Na każdego w jakiś sposób to
wpłynęło, niestety zawsze z negatywnym skutkiem. Takich osób jest
więcej. Jedyne dane, jakie udało mi się znaleźć pochodzą z 2008
roku i mówią, że liczba uczniów rozłączonych z matką na
dłużej, niż dwa miesiące mieści się w przedziale 132–257
tysięcy. Z ojcem to nawet 467–682 tysięcy.* Jak można
przypuszczać, odsetek migracji na przestrzeni tych dziesięciu lat
znacznie wzrósł. Wzrosła też liczba dzieci dotkniętych
eurosieroctwem. Oczywiście, można powiedzieć, że przecież jest
Facetime, Skype i inne alternatywne formy kontaktu z osobą na
odległość, ale nie będzie to już to samo, co przytulenie dziecka
do snu, czy przygotowanie mu śniadania do szkoły.
Jak
będzie dalej? Czy eurosieroctwo kiedyś zniknie? Może kiedyś nastąpi taki czas, gdy nasza gospodarka się poprawi i nie trzeba będzie migrować za chlebem.
Zobaczymy. Na razie za mało czynników na to wskazuje.
Zobaczymy. Na razie za mało czynników na to wskazuje.
PISAŁA DLA PAŃSTWA
-A
*dane
z książki B. Walczak, Społeczne, edukacyjne
i wychowawcze konsekwencje migracji rodziców i opiekunów prawnych
uczniów szkól podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych,
Warszawa 2008
** imiona bohaterów zostały zmnienione
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz