czwartek, 10 października 2019

Europejskie dzieci niczyje


Są wśród nas, to przeciętni i zwykli ludzie. Spotykamy ich w tramwaju, w pracy, w supermarkecie. Czy są jednak tacy zwykli? Nie. Są w pewnym sensie niezwykli, szczególnie pod względem tego, jak wyglądło bo ich dzieciństwo.

Jakie jest więc to „normalne” dzieciństwo? Ja to widzę tak: jest mama i tata, no i rzecz jasna jest dziecko. Rodzice są tym fundamentem i oboje wychowują swoją pociechę. Są przy nim na każdym etapie rozwoju (przynajmniej tego początkowego), słyszą pierwsze słowo, widzą pierwsze kroki. Potem przychodzi czas na bardziej zaawansowane rzeczy, typu: nauka ubierania, jedzenia, wiązania sznurówek. Są pierwsze chwile w szkole, pierwsze pochwały za niezwykle udany rysunek.
Ale i tak najważniejsza jest obecność. Obecność w szarej codzienności. Nie potrzeba słów. Obecność wystarczy.
Dzieci Unii Europejskiej, inaczej Eurosieroty (jak ktoś je niewdzięcznie nazwał) nie posiadają tego przywileju obecności czy to jednego, czy obydwu rodziców. Eurosieroty zostają pod opieką w lepszym przypadku – mamy (bądź taty) i wychowują się bez tej jednej, niezbędnej obecności. W miejscu tej obecności, a raczej nieobecności jest pustka.

ZOSIA
Jest jedynaczką. Wysoka brunetka, zawsze uśmiechnięta i bardzo pozytywnie nastawiona do świata. Studiuje farmację już trzeci rok. Od zawsze chciała wykonywać właśnie taki zawód – stateczny, dosyć schematyczny i nie wymagający większej kreatywności. W dodatku nieźle płatny. Spotykamy się na kawie w jednej z krakowskich kawiarni, ale ja czuję, że jej pozytywne nastawienie do tej rozmowy przeminie:

  - Zosia, jak to jest być w połowie Eurosierotą? - pytam od razu i bez ogródek, może jednak zbyt mocno, i za gwałtownie. 

Zosi po chwili znika uśmiech, z którym tak jej do twarzy i nagle poważnieje:

  - Wiesz, tak naprawdę jestem nią od zawsze. Od zawsze i wciąż, i to nawet nie w połowie, a w całości  odpowiada.

Jak to się stało, że nią została? Jej tata wyjeżdżał do Niemiec odkąd pamięta. Regularnie aż do 2009 roku. Rodzice szybko jednak stwierdzili, że zaprzestanie wyjazdów nie było dobrą decyzją i od 2013 roku wyjeżdżać „za chlebem” zaczęła jej mama. Stąd to podwójne „osierocenie”. Jak wpłynęło to na jej życie? Odpowiedź może być jedna: negatywnie. Zosia jest bardzo wrażliwą osobą. Najbardziej dotknęła mnie historia, którą opowiedziała mi pod koniec naszej rozmowy:

  - Nie pamiętałam tego epizodu, opowiedziała mi go kiedyś mama. Miałam może cztery lata. Tata, jak zwykle był za granicą. W tamtym czasie często jeździłyśmy w odwiedziny do siostry mamy mieszkającej w sąsiednim mieście. Ciocia miała trójkę dzieci, więc obie uznały, że lepiej zrobi mi wychowywanie się w gromadce, niż samej. Tamtego wieczoru dzieci układał do snu wujek. Całował każde bez wyjątku, także mnie. Wszystkie maluchy były już mocno śpiące. Kiedy przyszła moja kolej odwróciłam się, złapałam go za wąsy (mój tata też miał wąsy) i szepnęłam tylko: „tata”.

To nie była jednorazowa sytuacja. Kiedy miała sześć lat, a taty znowu nie było, w pewnym momencie z bardzo poważną miną usiadła na krześle w kuchni i oznajmiła, żeby mama ma natychmiast zadzwonić do taty, bo inaczej się rozpłacze:

  - Pamiętam, jakby to było wczoraj. Pamiętam przypływ nagłej tęsknoty za tatą i to, że jego znów nie ma. To było takie nieoczekiwane, że nie wiedziałam co zrobić. Na szczęście się wtedy nie rozpłakałam, ale było blisko (śmiech). Miałam w tamtym czasie też różne dziwne fobie, np. wieczorami wydawało mi się, że przyjdą „kradzieje” i nas okradną, bo w domu nie ma nikogo, kto mógłby nas obronić. Wtedy na wspomniane słowo mama wybuchnęła śmiechem i do dziś jest to nasza rodzinna anegdota, ale patrząc wstecz to był duży strach dla mnie, jako dziecka. - wspomina.

Tata Zosi wyjeżdżał wtedy na średnio 2-3 miesiące, by w domu być 3-4 tygodnie. Przyzwyczaiła się do tego, że jest tylko z mamą. Za każdym razem niecierpliwie czekała na jego powrót, razem ze wszystkimi swoimi lalkami Barbie. Zawsze dostawała takie od taty po każdej jego dłuższej nieobecności. Ma je do dziś (sztuk dwanaście). Są w stanie idealnym. To jakby mała pamiątka i symbol tego jej niepełnego dzieciństwa. 

  - Bardzo kocham mojego tatę i wiem, że on mnie też, ale nie mam i nie będę mieć z nim tak dobrej relacji, jaką stworzyłam z mamą. Nie zwierzam mu się, opowiadam raczej powierzchownie co u mnie i na tym moja więź z nim się kończy. Kiedy moja mama zaczęła wyjeżdżać, to było już dla mnie zbyt wiele. Do dziś jest. Najgorsze są święta bez niej, szczególnie te Bożego Narodzenia. Wigilię już od dziesięciu lat spędzamy we trójkę. Kiedy mama wyjeżdża, jest nas już tylko dwoje. Spędzałaś kiedyś Wigilię we dwoje? Przesrana sprawa (widzę zaszklone oczy, ale mimo wszystko uśmiecha się). Nie przeżywam już tego Bożego Narodzenia tak, jakbym chciała. Często mam żal, że rodzice nie chcieli na stałe przenieść się do Niemiec. Wszystko byłoby prostsze, a przede wszystkim miałabym zawsze tych moich staruszków przy sobie. Jestem też czasem zła na ten nasz kraj. Na tę gównianą Polskę. Na jej system i to, że wielu ludzi musi wyjeżdżać za granicę, bo nie uda im się zarobić godnych pieniędzy tu, na miejscu. Jest mi wstyd, że w taki sposób mówię o swojej ojczyźnie, ale tak właśnie to widzę. Przy ostatnim wyjeździe rozmawiałam z mamą przez telefon. Jechała w busie z dwudziestosiedmioletnią dziewczyną, która zostawiła w domu dwuletnie dziecko. Wyjeżdżała na pół roku do pizzerii, żeby zarobić na auto.

Mamy Zosi nie ma w domu średnio osiem tygodni. Mimo, że ma dwadzieścia jeden lat nadal czuje ogromną tęsknotę tak, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką. Pogodziła się z takim stanem rzeczy, ale wciąż nosi w sobie tę pustkę. Pustkę, którą zakrywa swoim pięknym i szczerym uśmiechem.

MAGDA
Znamy się od dziecka, chodziłyśmy do jednej podstawówki, gimnazjum, a nawet liceum. Niewysoka, szczupła szatynka z potężnie brzmiącym, niskim głosem, który zawsze idzie przed nią. Najpierw jest głos Magdy, potem widać samą Magdę. Zawsze miała wielu znajomych. Jest typem człowieka, którego po prostu nie da się nie lubić, a do tego posiada fenomenalne poczucie humoru. Magda także jest jedynaczką. Jej mama wyjeżdżała regularnie za granicę od kiedy ta skończyła pół roku:

  - 750 zł pensji mojego taty nie wystarczało na utrzymanie trzyosobowej rodziny. Mieszkaliśmy wtedy u dziadków, którzy pomimo swojego podeszłego wieku wspaniale radzili sobie z opieką nad sześciomiesięcznym maleństwem. Po czterech miesiącach, gdy mama stanęła w drzwiach, tuliłam się do babci i nie chciałam iść do ,,obcej pani”. Wtedy nie poznałam swojej mamy, która bardzo przeżyła moją reakcję na nią. Nie chciała znów wyjeżdżać. Sytuacja z pracą w naszym mieście nie poprawiała się i mama była zmuszona zostawić nas po raz kolejny. Potem znowu i znowu… Na stałe wróciła dopiero, gdy miałam siedem lat, ponieważ tato zaczął coraz częściej zaglądać do kieliszka i przesiadywać u kolegów, a babcia nie miała na niego wpływu, i nie potrafiła przemówić mu do rozsądku.

Fajnie było mieć mamę już na co dzień, ale z każdym ważnym pytaniem, czy kłopotem i problemem Magda czekała na tatę, by to właśnie z nim, a nie z mamą o tym porozmawiać:

  - Nie wstydziłam się mojej mamy. Bardzo cieszyłam się, że jest i wiedziałam, że ona również       umiałaby mi we wszystkim pomóc. Nie umiałam jednak z nią wtedy rozmawiać. Wolałam przedyskutować sprawy z tatą, bo wiedziałam, że on zna mnie lepiej i będzie w stanie mi lepiej doradzić.

Po czasie wszystko wróciło do normy. Magda przyzwyczaiła się, że ma mamę już na wyłączność i, że w końcu są wszyscy w trójkę. Ta chwila radości nie potrwała jednak zbyt długo. Zarobione pieniądze postanowili przeznaczyć na wyrobienie kwalifikacji zawodowego kierowcy przez tatę Magdy. Sytuacja się odwróciła i teraz w domu brakowało ojca.
3 tygodnie w trasie, 4 dni w domu. I tak przez 15 lat:

  - Bardzo za nim tęskniłam. Wiedziałam, że mam mamę i dziadków obu rodziców, ale wciąż odczuwałam ten brak. Brak obecności taty. Pamiętam, jak zawsze czekałyśmy na niego z mamą wyglądając przez okno, aż na podwórko przyjedzie jego biały samochód, ale kiedy wchodził do domu, rozmowa ograniczała się do pytań: ,,Co tam w szkole? Wszystko dobrze? No to fajnie”. Nie tylko mój kontakt z tatą się zepsuł, ale także relacja pomiędzy nim, a mamą. Oduczyli się ze sobą żyć. Sprzeczali się o drobnostki, każde z nich wolało siedzieć w osobnym pokoju, bo przyzwyczaili się do samotności. Babcia mówiła wtedy, że nie poznaje swojego syna, który zawsze był tak wylewny i opowiadał wszystko z najdrobniejszymi detalami, dzielił się emocjami i miał „serce na dłoni”. Kiedy przychodził do moich dziadków, siadał przed telewizorem, odpalał papierosa i po trzydziestu minutach mówił: ,,To ja idę, na razie”. Nie pamiętam kto i kiedy uderzył pięścią w stół i powiedział dość, ale oboje postanowili w końcu zadbać o swoją miłość i odbudowanie relacji. Tata nie zrezygnował z jazdy w trasy, bo jest to praca, którą kocha, ale teraz jest w domu od piątku do poniedziałku. Rodzice spędzają razem każdą wolną chwilę, a ja już nie zamykam się w pokoju ze słuchawkami. Staramy się celebrować każdy wspólny moment. Siedzę z nimi i rozmawiamy, aż nie zaczynamy robić się senni.

Dziś Magda studiuje i jest zaręczona. Ślub planowany jest na 2020 rok. Na szczęście nie musi martwić się o to, czy któregoś z rodziców zabraknie na ceremonii.

MARTYNA
Ją także poznałam jeszcze w dzieciństwie. Mieszkałyśmy na jednym osiedlu, do dziś utrzymujemy kontakt. Wcześniejsze rozmówczynie to brunetka i szatynka, więc przyszedł czas na blondynkę. Postanowiłam zapytać Martynę o jej odczucia wobec pobytów taty za granicą. Jej ojciec wyjeżdża regularnie, odkąd ta poszła do pierwszej klasy:

  - Dzisiaj mija czternasty rok, kiedy mój tato pierwszy raz wyjechał do Wielkiej Brytanii. Miałam wtedy siedem lat i od tego czasu widujemy się z nim średnio trzy lub cztery razy w roku przez około dwa tygodnie. Moment samego wyjazdu nie wywarł na mnie zbyt dużego wrażenia. Być może dlatego, że nie byłam zbytnio świadoma tego, że będę go widywać tak rzadko. Kiedy był jeszcze w Polsce, jego głównym zajęciem była praca, a ja cały swój czas spędzałam z mamą. Po wyjeździe taty było więc jakby normalnie. Chociaż dzisiaj kontakt z tatą mam bardzo dobry i dogadujemy się świetnie, te wszystkie lata niewątpliwie wpłynęły na mnie w dużym stopniu i myślę, że będą wpływać jeszcze przez długi czas.  

Dwanaście miesięcy, 365 dni, z czego przez niecałe dwa miesiące - 56 dni w roku widzisz swojego ojca. To przykra statystyka.

  - Niestety, ale zdecydowanie więcej wspomnień mam z mamą, niż z tatą. Był bardzo rzadko obecny w moim życiu codziennym. Strasznie mi tego brakowało i nadal brakuje. Mama chodziła na moje przedstawienia szkolne, wywiadówki. Każde swoje urodziny odkąd wyjechał też spędzałam bez niego. Były tylko telefony z życzeniami i paczki z prezentami wysyłane z Londynu. Pamiętam, że kiedyś akurat obecność taty w domu skrzyżowała się z terminem wywiadówki, na którą poszedł. Byłam bardzo dumna, że w końcu to nie mama będzie słuchać wychwaleń wychowawczyni na mój temat (śmiech). W końcu tak bardzo starałam się, by oboje byli ze mnie dumni. Tym, że poszedł na jedną głupią wywiadówkę w podstawówce cieszyłam się bardziej, niż jakimkolwiek prezentem od niego.

Nieobecność ojca w życiu córki miała także głęboki wpływ na jej wczesne relacje damsko-męskie:

  - Jako nastolatka bardzo lubiłam towarzystwo starszych mężczyzn. Wszelkie rozmowy, czy komplementy z ich strony bardzo mnie cieszyły. Dopiero dużo później, gdzieś w jakimś specjalistycznym artykule psychologicznym wyczytałam, że może to wynikać właśnie z braku taty podczas okresu dorastania. Nie mam do niego o to żalu, przecież wiem, że robił to dla nas. Dla mnie, mojej starszej siostry i mamy.

Faktycznie, w tym okresie w rodzinie Martyny nie przelewało się. Mama nie mogła znaleźć pracy, starsza siostra była w liceum i za niedługo miała zdawać maturę. Nie było łatwo zostać w kraju i zarobić tyle, ile w Londynie.
Kim Martyna jest dziś? Po maturze zaręczyła się z kolegą z klasy równoległej i z tego, co widzę i mi wiadomo, są szczęśliwi. Ślub w 2021, termin i sala już zarezerwowane. Zrobiło się poważnie – no właśnie:

  - Teraz jako osoba, która wchodzi w dorosłe i odpowiedzialne życie czuję dużą presję. I paradoksalnie sama ją sobie stwarzam. Chcę się stać taką moją „mamą” , czyli osobą, która jest samowystarczalna i da sobie radę ze wszystkim. Mimo tego, że wcale nie muszę.

Ta samowystarczalność już w niej została. Wiedziała, że w każdej sytuacji musi liczyć na siebie.

TOMEK
Poznałam go stosunkowo niedawno. Studiuje politologię, jest raczej skryty i rzadko opowiada o sobie, ale równy z niego gość. Jego tato zaczął wyjeżdżać, kiedy Tomek miał pięć lat:

    - Ciężko określić, czy mi go brakowało. Trochę tak, trochę nie. Co niedzielę chodziliśmy do wujka, bo miał telefon stacjonarny i mogliśmy wtedy rozmawiać z tatą. Potem już dzwonił do domu, z taką samą częstotliwością. Każda nasza rozmowa była krótka, trwała pięć, góra dziesięć minut, bo była nas trójka – ja, mój brat i siostra. Każdy chciał chociaż chwilę porozmawiać, powiedzieć co u niego, ale końcówka zawsze była taka sama – płaczliwa i kończyła się pytaniem: „kiedy przyjedziesz do domu?”

Kiedy wracał co miesiąc, czasami raz na dwa miesiące, zawsze zabierał ich gdzieś na zakupy, basen lub do babci na wieś. Zazwyczaj było to podczas weekendu. Zawsze z torbą prezentów, jako wynagrodzenie za nieobecność.

  - Po jakimś czasie moi rodzice się w końcu rozwiedli. Mama stwierdziła, że bezsensowne jest życie z kimś, kogo nie ma. Żyli w separacji mieszkając w jednym mieszkaniu: ja z tatą i bratem w jednym pokoju, mama z siostrą w drugim. Tak było dopóki ojciec nie kupił osobnego mieszkania.

Kiedy pytam, w jakim stopniu wpłynęło to na jego dzieciństwo, Tomek jednoznacznie stwierdza, że bardzo. Kiedy jego tata wyjechał na dłużej, mama zajmowała się nimi po najmniejszej linii oporu. Dbała głównie o posiłki i to, by dzieci nie były głodne, ale do szkoły, przedszkola, czy nawet po zakupy do sklepu chodzili sami. Tomek wspomina, że często wychodziła gdzieś z koleżankami i zawsze wracała z takich spotkań późno, zostawiając dzieci same w domu. Z jakim skutkiem? Chłopak nie miał w mamie autorytetu. Widząc, że może sobie pozwolić na więcej, wpadł w złe towarzystwo. Nie uczył się, do tego już w wieku trzynastu lat zaczął eksperymentować z papierosami, alkoholem i narkotykami:

  - Kiedy mama zauważyła, że coś jest nie tak dzwoniła do ojca, a on dawał mi opierdziel przez telefon. Tyle. Nie przejmowałem się zbytnio takimi rozmowami, bo w końcu co mógł mi zrobić? Nie było go. Tak naprawdę zacząłem niszczyć sam siebie. Alkoholi i narkotyki pozwalały mi uciec w chwile przyjemności, radości. Ale to wszystko było takie fałszywe. I szczęście, i koledzy.

  - Co z resztą rodzeństwa? Jak oni to przeżyli? - pytam. 

  - Mój brat był zamknięty w sobie, siedział w domu, grał i się uczył. Bardzo przeżywał to, że nie ma z nami ojca. A siostra? Siostra jakoś to przeżyła po swojemu.

Z wiekiem jego kłótnie z matką narastały. Do tego stopnia, że w wieku szesnastu lat przeprowadził się do ojca, a raczej do jego mieszkania. Był w nim sam, bo ten wciąż przebywał za granicą. Rodzeństwo Tomka mieszkało nadal z mamą. Tak zostało, póki chłopak nie wyprowadził się na studia. Teraz mieszka ze swoją dziewczyną.

   - Wcześniej nie umiałem tego pojąć. Myślałem, że wyjazd taty doprowadził do rozwodu, co pociągnęło resztę w dół. Teraz wiem, że ojciec wyjechał dlatego, żebyśmy mieli lepiej. Żebyśmy mogli godnie żyć i mieć co jeść. Byłem dzieckiem i nie rozumiałem tego, stąd moje ucieczki w patologie. Teraz żyję w normalnych relacjach z matką i ojcem. On jest ciągle za granicą i tam pozostanie, dopóki się uczymy. Obiecał, że będzie tam pracował, byśmy mogli skończyć studia i nie musieli tak, jak on zostawiać rodziny i wyjeżdżać za przysłowiowym chlebem.


Tak po krótce wygląda życie dwudziestolatków, którzy musieli zmierzyć się z brakiem chociaż jednego rodzica podczas swojego dzieciństwa. Na każdego w jakiś sposób to wpłynęło, niestety zawsze z negatywnym skutkiem. Takich osób jest więcej. Jedyne dane, jakie udało mi się znaleźć pochodzą z 2008 roku i mówią, że liczba uczniów rozłączonych z matką na dłużej, niż dwa miesiące mieści się w przedziale 132–257 tysięcy. Z ojcem to nawet 467–682 tysięcy.* Jak można przypuszczać, odsetek migracji na przestrzeni tych dziesięciu lat znacznie wzrósł. Wzrosła też liczba dzieci dotkniętych eurosieroctwem. Oczywiście, można powiedzieć, że przecież jest Facetime, Skype i inne alternatywne formy kontaktu z osobą na odległość, ale nie będzie to już to samo, co przytulenie dziecka do snu, czy przygotowanie mu śniadania do szkoły.
Jak będzie dalej? Czy eurosieroctwo kiedyś zniknie? Może kiedyś nastąpi taki czas, gdy nasza gospodarka się poprawi i nie trzeba będzie migrować za chlebem. 
Zobaczymy. Na razie za mało czynników na to wskazuje.

PISAŁA DLA PAŃSTWA 
-A


*dane z książki B. Walczak, Społeczne, edukacyjne i wychowawcze konsekwencje migracji rodziców i opiekunów prawnych uczniów szkól podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, Warszawa 2008 
** imiona bohaterów zostały zmnienione 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© All rights reserved. podsob