wtorek, 13 sierpnia 2019

50 twarzy kogo?

Okazuje się, że nie trzeba wcale chodzić na castingi do paradokumentów typu: Dlaczego ja? albo Trudne sprawy, żeby wziąć w nich udział. Przekonałam się o tym w ubiegłą niedzielę.
Od razu zaznaczam, że historia wydarzyła się naprawdę, a ja zostałam do niej wciągnięta bez swojej wiedzy, a tym bardziej zgody. Opisuję ją po to, aby pokazać, że pewne rzeczy mają miejsce także w prawdziwym życiu. Trzymajcie się, bo szykuję dla was coś mocnego.

Zacznę od początku. Miesiąc temu odezwał się do mnie pewien znajomy z zagranicy. Niewinne skomentowanie relacji na Instagramie. Nic wielkiego. Dał mi się wcześniej poznać jako pewny siebie, ciekawy aczkolwiek tajemniczy, luźny w rozmowie facet. Na dodatek zdeklarowany feminista - to określenie ma tutaj spore znaczenie. Wiecie, jeden z tych, co ma gadane i każdy go lubi. Zaczęliśmy pisać regularnie, czuć było delikatne flow. Coś z gatunku tego, że gadacie o cyckach i kutasach, a zaraz na tapetę wjeżdża sprawa pogody i rozmowa nadal nie traci na atrakcyjności. Mój kompan wyjeżdżał akurat na wakacje, często dostawałam więc zdjęcia ze słonecznej wyspy, a pośród nich jedno szczególne, ze swoją "towarzyszką podróży". Jak się potem okazało, nie tylko taką funkcję pełniła wtedy dziewczyna ze zdjęcia. Nasze widomości zaczęły przybierać coraz to, ciekawszy charakter (if you know what I mean 😈). Wciąż nie brałam ich jednak na serio, nie martwcie się. A to dlatego, że delikwent cieszył się raczej złą sławą, jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie, I simply didn't catch the feelings (na szczęście).

Prawdziwa jazda zaczęła się kilka dni temu, kiedy dostałam wiadomość od dziewczyny mojego absztyfikanta. Wynikało z niej, że nasz Tulipan był z nią w stałym związku przez trzy lata, jednocześnie będąc z inną od dwóch i pół roku. Historia jest o tyle ciekawa, że z pierwszą po roku zerwał, natomiast po kolejnych dwóch miesiącach odezwał się z wyjaśnieniami, dlaczego przez cały czas trwania związku traktował ją jak śmiecia: problemy z zaangażowaniem. Biedaczka dostała esej na pół strony kartki A4 o treści: wiem, że jesteś tą jedyną, za nikim bardziej nigdy nie tęskniłem, spotkajmy się i porozmawiajmy. Dała mu drugą szansę pod warunkiem, że ten pójdzie na terapię. Poszedł. A przynajmniej tak mówił. Przez kolejny rok przewalał się więc temat wizyt u psychologa i tego, co powinni zrobić, aby związek wytrzymał kolejne próby. Rozmawiali o tym, jak ciężko jest mu mówić o swoim prywatnym życiu obcej osobie, ale on robi to tylko ze względu na nią i dla ich wspólnej, lepszej przyszłości. Wspominał, że nie raz terapeutka zamawiała dla niego taksówkę bo widziała, jak bardzo jest zdewastowany psychicznie i nie chciała pozwolić mu na samotny powrót do domu. Co z tego okazało się prawdą? Nic. Nigdy nie poszedł na terapię, a rzekome rady i sesje nigdy nie miały miejsca. Zwyczajnie je sobie zmyślił. Kolejna wymówka, by trzymać nasze biedactwo na dystans. Jakiekolwiek jej podejrzenia on zbywał krótkimi uwagami o tym, że jest przewrażliwiona, zazdrosna i znowu niszczy to, co on odbudował podczas terapii.

Pomyślelibyście: ale jak to możliwe, że dał radę ukrywać to przez tak długi czas? Spieszę z odpowiedzią. Otóż obie o sobie wiedziały. Z tym drobnym szczególikiem, że jedna była przedstawiana drugiej, jako koleżnaka z pracy, która jest w nim nieszczęśliwie zakochana (on rzecz jasna ją odpycha), a druga miała być starą znajomą ze studiów. Fakt: obie poznał na Tinderze, niemalże jednocześnie (ach, ten Tinder). Dodatkowo, jedna z naszych bohaterek mieszkała w innym kraju, więc byli zmuszeni widywać się co drugi tydzień. Makes sence, nieprawdaż? Dziewczyny w końcu skontaktowały się ze sobą, a wymienione informacje złożyły się w całość. Jedynym brakującym elementem układanki, który wszystko by dopełnił byłam ja. No właśnie, jak to się stało, że drama dotarła także do mnie? Jedna z nich (jego "towarzyszka podróży", aka girlfriend) przyłapała go na słanych do mnie DMach. Kolega tłumaczył się, że jestem w pełni świadoma i wiem, że na wakacjach jest ze swoją drugą połówką pomarańczy. Kłamczuszek. Próbował, brzydko mówiąc zwalić winę na mnie i uczynić ze mnie dziewczynę podbijającą do innych, zajętych kolesi. No bo przecież takie moje upodobanie, że akurat gustuję w zajętych panach i próbuję bezwzględnie odbić zdobycz. Na jaw wyszły przy okazji inne przewinienia naszego Kwiatka. Skruszony przyznał się, że pisał jeszcze do dziesięciu innych pań, jego profil na Tinderze był - a jakże - rozgrzany do czerwoności, natomiast kontakty seksualne utrzymywał z kolejnymi ośmioma dziewczynami. Przynajmniej tak twierdził. Jak liczby przedstawiają się w rzeczywistości? Tego nie wie nikt, nawet sam zaineresowany, ino som Pon Bucek.

Dziewczyny planują słodką zemstę na delikwencie, sama mocno im kibicuję, w końcu #solidarnośćjajników. Morał z tego krótki i niektórym znany - bądź prawdomówny i nie miej innych dup na boku, albowiem prawda w końcu kiedyś wyjdzie na jaw. A łatka ruchacza lubi przylgnąć i pozostać niechciana, niczym tatuaż z napisem: Ciężko jest lekko żyć.

Dopuszczam myśl, że niektórzy po przeczytaniu wcale nie poczują wzburzenia, jaki odczuwam w tej chwili. Może to nic, może to normalne w obecnych czasach? Przecież słyszy się na mieście tysiąc podobnych historii, nic nowego. Można wziąć to na chłodno, ale kiedy ma się świadomość, że zmarnowało się trzy lata swojego życia z obietnicami założenia rodziny, a skończyło ze złamanym sercem i drobnymi upominkami w postaci choroby wenerycznej i podejrzeniem raka macicy, to już nie jest tak wesoło.

Tak więc chłopcy i dziewczęta, Natalia Kukulska śpiewała kiedyś, że wierność jest nudna. Może i jest, ale na pewno jest bezpieczna. Kochajcie się, ale raczej z jedną osobą, nie bez powodu wymyślono monogamię.

Ściskam was mocno,

PISAŁA DLA PAŃSTWA
-A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© All rights reserved. podsob